wtorek, 27 października 2015

Rozdział XV

Rzuciłam się do biegu. Szybciej, szybciej! Serce łomotało jak nigdy. Z trudem próbowałam łapać powietrze w zmęczone płuca. Biegnij! Szybciej! Ciało dygotało z przerażenia. Nogi same się plątały, ale wiedziałam, że jeśli upadnę będzie po mnie. Biegnij! Omijałam drzewa najszybciej jak potrafiłam. Gałęzie niższych partii lasu porozrywały mi ciało. Czułam spływającą krew z kolan oraz prawego łokcia. Do czoła lepiły się włosy. Pot spływał po policzkach mieszając się z brudem. Szybciej! Byłam na skraju siły. Modliłam się, żeby stamtąd uciec. Własny oddech zaczął zagłuszać myśli. Zwolniłam i wtedy usłyszałam, że jest blisko. Tropi mnie. Czuł mój strach. Zaraz stanę się jego ofiarą. 
Przebudziłam się! Objęłam rękami własne ciało. Wszystko jest okey to tylko kolejny koszmar. Muszę się uspokoić. Gdzie ja jestem? Panika nadal brała nade mną górę. Tylko spokojnie. Jestem u Kimeny w pokoju. Nogi?! Odkryłam szybko białą kołdrę. Palcami przesunęłam po skórze, która dygotała z emocji. Nie ma ran. Ustami wypuściłam dużo powietrza, jednak nadal nie był to regularny oddech. Co się ze mną dzieje? Od kilku dni nieustannie mnie to nęka. Przychodzi w nocy i zmusza do opuszczenia łóżka. Postanowiłam wziąć zimny prysznic. Krople delikatnie muskały moje ciało. Czy to sprawa z Oliverem nie daje mi spokoju? Jak domek z kart runęło dotychczasowe życie. Nie pozostało mi nic prócz strachu i niepewności. Nie mogłam budować nowej przyszłości kiedy fundamenty zostały zburzone. Drżącymi rękoma gładziłam włosy. Szum wody mnie uspokajał. Był jak lek na nieprzespane noce. Odchyliłam głowę wprost na strumień, dając możliwość totalnego odprężenia. Rodzice byli jak martwe kamienie. Wiedziałam, że gdzieś są, ale nie byli ze mną. Wyglądało to jak pozbycie się uporczywego problemu. Nigdy nie spełniałam ich wymagań. Zawsze złotym dzieckiem była Kim i to na niej pokładali nadzieję. Ale czy kiedy trud wychowawczy ich pokonał, pomyśleli - Kim da jej rade. To błąd. Kimeny nawet ze mną nie rozmawia. Byłam wykończona. Psychika dawała mi odczucia, że zostałam porzucona i odtrącona. Chciałam być jednak silna. Tu i teraz! Pokaże im, że potrafię. Pokażę, że żyję. Jestem.

- Pewnie, że znalazłam rozwiązanie - oznajmiłam na wpół przytomna.
- Nie wyglądasz dziś najlepiej.
- Źle spałam. Nic mi nie jest.
- Okey, to jaki jest twój plan?
- Po pierwsze poznanie go. Po drugie eliminacja konkurencji poprzez dobrą plotkę i ostatnie najważniejsze ( tu wkroczysz ty) rola pocieszycielki, która wspiera go zbliżając się i inne pierdoły. Oczywiście przygotujemy cię do tego. To plan A. Na razie tyle jest ci potrzebne.
- Trochę to nie w porządku.
- Świat jest nie fair, Lena. Chcesz mieć równe szanse? Czy cały czas żyć w cieniu i marzyć? W końcu to do niego należy, czy ulegnie twojemu wdziękowi, czy wybaczy i wróci z powrotem do niej.
- Nie ma czego wybaczać.
- Oj no - wzburzyłam się - dobrze wiesz o co mi chodzi. Przedstawimy to tak realistycznie, że sama ona uwierzy, że zrobiła coś, czego właściwie nie zrobiła.
- To głupie.
- No i bomba. To plan A! Prosty, skuteczny i głupi.
Ziewnęłam. Byłyśmy blisko wejścia do szkoły. Budynek straszył jak zawsze zimnymi murami i ogrodzonymi oknami. Poranek był bardzo rześki. Przez chmury zaczęło przedzierać się słońce, natomiast powietrze przepełnione było poranną bryzą. Zaczęły formować się pierwsze, zawiłe korki aut a miasto budziło się do życia zapraszając chociażby na darmową kawę do McDonald's.
- Słyszałaś? - przerażona odwróciłam się za siebie.
- Nie. Co?
- Nie słyszałaś? Tam w krzakach. - wskazałam dłonią.
Lena podeszła do mnie bliżej i razem wpatrywałyśmy się we wskazany przeze mnie punkt. Ludzie nas mijali pogrążeni w rozmowie.
- Myślisz, że... - zaczęła, ale nie dokończyła.
- Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że ktoś jest zawsze krok za moim krokiem.
Odwróciła się aby popatrzeć na mnie. Trudno mi stwierdzić czy jej wzrok przepełniony był strachem czy raczej politowaniem. Czasem zachowywałam się jak straszna panikara.
- Lub jesteś przewrażliwiona. To mogła być zwykła wiewiórka. Co jak co, ale daj sobie na luz. Jesteś ze mną. Okey? - Chwyciła moją rękę -Chodźmy już, bo się spóźnimy.
Na trzeciej przerwie schodząc po schodach minęłam go. Szara bluza wspaniale na nim leżała. Nosił markowe buty a w dłoni trzymał iphona, przeglądając energicznie posty. Przynajmniej tak mi się wydawało. Był mega męski. Nie dziwię się wszystkim typiarą w szkole, że za nim szalały. Wydawał się być zamknięty, słuchał muzyki i szedł przed siebie. Nawet na mnie nie spojrzał. Zabrakło mi odwagi by zapytać Nicka co u niego. Albo chociażby, przeprosić. W końcu nadal tego nie zrobiłam. Czułam się skończona, jednak wierzyłam, że jakiegoś dnia los złączy nasze drogi i znowu bez pohamowań będę mogła rzucać w niego ciastkami.
- Po co mi te książki? Mam wyjść na kujonkę? Uzna mnie za wariatkę!
- Ucisz się w końcu Lena! - warknęłam i wyjrzałam zza zakrętu.- Nadchodzi!
- Co? Jak? Mo, ja nie.. ee, yy Molly?
- Uspokój się i skup! 
- Yy, bo, ten tego... Molly, ja nie..
Zaczęłam cicho chichotać.
- Jaką ty masz tremę dziewczyno! Widać, że to co robimy jest tego warte. Nie schrzań tego. Powodzenia! - ostatnie słowo wyszeptałam. Tom szedł sam. Nawet nie był świadomy kto za chwilę na niego wpadnie. Już! Skończyłam odliczać w myślach i pchnęłam Lenę wprost na niego. Nie chciałam być w to mieszana, ale dobrze wiedziałam, że ona by nigdy sama na niego nie wpadła. Potrzebowała mojej małej ingerencji. Energicznie wsunęłam się pomiędzy niebieskie szafki. Dalej Lena! Rozmawiaj z nim. Kibicowałam, zaciskając kciuki z podekscytowania.
- Nic ci nie jest? - zapytał on.
- Nie nic - słyszałam jak przeklina mnie w duchu, bo jednak runęła ostro na ziemię.
- Daj rękę pomogę ci wstać - miał słodki głos.
- Ja, ehh - Lena proszę nie jąkaj się! Błagam na litość boską. Przedstaw się, cokolwiek. Byłam jak jej wewnętrzny głos. Miałam nadzieję, że go słyszy chociaż teoretycznie jest to niemożliwe. - Jestem Lena. Strasznie cię przepraszam.
- Nie szkodzi - mimo iż go nie widziałam, czułam jak się do niej uśmiecha. - Tom. Chodź pewnie mnie znasz, bo co jakiś czas mówisz mi coś na dzień dobry. Jesteś miła tylko skryta. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Bo ja.. - Lena nie palnij tylko " Bo ja się w tobie podkochuje". To byłby najgorszy scenariusz. Od razu chłopak byłby niedostępny. - rzeczywiście znam cię, ale nie chcę się narzucać. - Bingo Lena! Jesteś wielka.
- Co ty nie powiesz. Taka ładna a na dodatek skromna. - słyszałam jak wykonują pewne ruchy, więc na pewno zbierali porozrzucane książki. Nastąpiła chwila milczenia. To nie mogło się tak skończyć chodź na pierwszą rozmowę było całkiem, całkiem.
- W zasadzie nie radzę sobie z matematyką. - Zuch dziewczyna! Punkt dla Leny.
- Naprawdę? To może wpadniesz do mnie wytłumaczę ci ile potrafię - był naprawdę uprzejmy. Emocje aż rozsadzały mnie od środka.
- Gdzie masz teraz lekcje? Odprowadzę cię w ramach rekompensaty siniaków, które widzę na twoim łokciu.
- Oh, to naprawdę nic. Nawet nie poczułam. Naprawdę nie boli. 
Słyszałam już tylko rozmywającą się rozmowę. Oddalali się. Pełny sukces! Jedyne czego byłam przerażona to mocy uścisk kochanej przyjaciółki, dziękującej za najlepszą rozmowę pod słońcem z chłopakiem marzeń. Tak bardzo byłam dumna z obrotu sprawy. Cicho wydostałam się ze szczeliny, w której byłam ukryta. Dlaczego mnie nikt nie popchnie, chociażby na śmierć, abym wpadła tam na Olivera. Wiem, że to czarny scenariusz. Omijałam całującą się parę przy oknie. Nie widzieli po za sobą świata. To bolało. Cholernie! Najgorsze było to, że prędzej czy później musiałam się z tym pogodzić.
Lena całe popołudnie przegadała jakie to Tom ma piękne oczy, uśmiech, włosy i ogólnie jaki to jest przecudowny. Piszczała i skakała na przemian. Nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Co chwilę poprawiała włosy i nakładała błyszczyk. To było jak choroba zwana miłością. Byłam naprawdę szczęśliwa z jej dobrego samopoczucia. Po powrocie do domu zastałam Kimeny. Była ubrana w beżowy sweter i brązowe rurki, które podkreślały jej pośladki. Jakby nie patrzeć, była atrakcyjna.
- Rozmawiałam z mamą. - wchodziłam po schodach, aby mnie nie zauważyła. - I nie snuj się jak pies po domu. Mówiła, że bardzo cię kocha. Masz też pozdrowienia od taty. Podobno niedługo twój koszmar się skończy, bo rozpatrują tą niewyjaśnioną sprawę. ( Jakim cudem mogą coś robić, skoro nawet nie wiedzą kto z kim i dlaczego? Jestem pewna, że czekają aż upłynie pewien czas by ogłosić światu, że wszystko jest pod kontrolą, bo skoro przestępcy się nie ujawniają a poszlak brak, to po prostu nie istnieją.) Z drugiej strony nie rozumiem dlaczego jesteś taka buntownicza. Skończysz tu szkołę i najwyżej wrócisz do domu. Ja w twoim wieku ( O nie! Stop! Czy wy też nie znosicie kiedy ktoś porównuje was do siebie sprzed x lat?)
- To wszystko z ogłoszeń parafialnych? - zakpiłam.
- Tak - przeciągnęła słowo i wyjrzała zza zlewu na mnie. - Nie wyglądasz dobrze. Coś się wydarzyło?
O, nie! Ona jest ostatnią osobą, której chciałabym zwierzać się z koszmarów i pierwszą, która pod słowem "coś" powinna widzieć moje położenie i zrujnowany świat.
- Nic. Jest świetnie - wymusiłam uśmiech. - Będziesz dziś do końca dnia w domu?
- Tak, zrobię ci kolację. 
- Nie trzeba. Wychodzę do parku. Wrócę późno.
- Od kiedy chodzisz do parku? Ostatnio tylko siedzisz w swoim pokoju.
- Od dziś.
- Tylko wróć przed pierwszą. 
- Nie jesteś moją matką, ale jeśli cię to satysfakcjonuje to wrócę. - zatrzasnęłam drzwi.
Włóczyłam się godzinami po osiedlu. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Temperatura spadła i odczuwałam zimno na policzkach. Park był oświetlony. Stosunkowo dużo ludzi przechadzało się z psem, spacerowało pod rękę i rozmawiało. Gimbusy urządziły sobie palarnie za ogromnym dębem. Oby się tym podusili. Nienawidziłam papierosów i chwała bogu, że nie uzależniłam się od nich. Jarałam i piłam tylko w stadium załamania. Bezcelowe chodzenie bardzo męczyło. Zaczęły mnie nawiedzać kolejne wspomnienia z Oliverem. Nadal nie potrafiłam sobie z nimi radzić. Nie byłam odporna. Nagle w świetle jarzeniowej lampy zauważyłam znany zarys człowieka. Przystanęłam i wnikliwie szukałam "opisu" do "obrazka". Zmrużyłam oczy i pochyliłam się do przodu. Nick? To jakiś żart. W miarę tego jak jego odległość przybliżała się do mojego ciała, traciłam oddech. Tętno w moich żyłach było podwyższone. Stałam wmurowana w ziemię i nie potrafiłam wykonać najmniejszego ruchu. Krzyczałam w środku " Tylko nie on! Nie teraz!". Była jednak jeszcze mała cząstka mnie, która marzyła by zamienić z nim kilka zdań w świetle urodziwego księżyca. W odległości pięciu metrów rozpoznał mnie i zwolnił. Patrzył prosto w oczy a jego twarz nawet nie drgnęła. Widziałam złość i urazę, że stoję na jego drodze. Powoli mnie omijał niczym wbity w ziemię kołek. Nie zerwał jednak kontaktu wzrokowego. Przebijał mnie na wylot. Szedł prostu, sztywnie, wręcz nienaturalnie. Był już o krok. Nadal nie zwalniał. Szedł swoim tempem. Ostatnia sekunda i był już za moimi plecami. Spuściłam wzrok. To koniec. Nie potrafię. Było mi tak strasznie smutno i pusto w środku. Właśnie przestrzelił moje serce, które rozlało się na kostkach chodnika. W myśl tego, że umieram i mam prawo do ostatniego słowa wykrztusiłam:
- Przepraszam- było jednak zbyt ciche. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. - Przepraszam.
Szedł niewzruszony. Wiedziałam, że słyszał. Było cicho. Świerszcze ucięły sobie koncert w trawie.
- Przepraszam, nie słyszysz?! - brzmiało to jak rozpaczliwe wycie. Było próbą zatrzymania.
Oddalał się z sekundy na sekundę. Powoli traciłam go z oczu. Spuściłam głowę. Nie zawsze to czego chcemy, dostajemy. Starałam się o jego uwagę, ale on pozostawił mnie bez cienia wątpliwości. Obserwowałam czubki butów. Były przybrudzone. Nagle poczułam ból. Metalowy lub drewniany pręt uderzył w moją głowę. Momentalnie straciłam równowagę. Zaczęłam panikować. Szczęściem było iż nie straciłam świadomości. Zaczęłam drzeć się o pomoc. Krzyczałam najsilniej jak się dało, a mój krzywdziciel okładał mnie coraz silniej tym co miał w ręce. Schowałam głowę między kolana i broniłam się rękoma. Terror cielesny zdawał się nie mieć końca. Zacisnęłam zęby i powieki. Błagam, niech ktoś mi pomoże. Jęczałam z bólu. Niech ktoś mnie usłyszy! Wtem on chwycił mnie za włosy i przeciągnął kilka metrów. Było to jeszcze gorsze od samego bicia. Wierzgałam się, a swoim piskiem zagłuszałam jego czyny. Przydusił mnie lodowatą ręką i wyszeptał do ucha:
- Nie węsz, suko!



3 komentarze:

Rozdział XV

| |

Rzuciłam się do biegu. Szybciej, szybciej! Serce łomotało jak nigdy. Z trudem próbowałam łapać powietrze w zmęczone płuca. Biegnij! Szybciej! Ciało dygotało z przerażenia. Nogi same się plątały, ale wiedziałam, że jeśli upadnę będzie po mnie. Biegnij! Omijałam drzewa najszybciej jak potrafiłam. Gałęzie niższych partii lasu porozrywały mi ciało. Czułam spływającą krew z kolan oraz prawego łokcia. Do czoła lepiły się włosy. Pot spływał po policzkach mieszając się z brudem. Szybciej! Byłam na skraju siły. Modliłam się, żeby stamtąd uciec. Własny oddech zaczął zagłuszać myśli. Zwolniłam i wtedy usłyszałam, że jest blisko. Tropi mnie. Czuł mój strach. Zaraz stanę się jego ofiarą. 
Przebudziłam się! Objęłam rękami własne ciało. Wszystko jest okey to tylko kolejny koszmar. Muszę się uspokoić. Gdzie ja jestem? Panika nadal brała nade mną górę. Tylko spokojnie. Jestem u Kimeny w pokoju. Nogi?! Odkryłam szybko białą kołdrę. Palcami przesunęłam po skórze, która dygotała z emocji. Nie ma ran. Ustami wypuściłam dużo powietrza, jednak nadal nie był to regularny oddech. Co się ze mną dzieje? Od kilku dni nieustannie mnie to nęka. Przychodzi w nocy i zmusza do opuszczenia łóżka. Postanowiłam wziąć zimny prysznic. Krople delikatnie muskały moje ciało. Czy to sprawa z Oliverem nie daje mi spokoju? Jak domek z kart runęło dotychczasowe życie. Nie pozostało mi nic prócz strachu i niepewności. Nie mogłam budować nowej przyszłości kiedy fundamenty zostały zburzone. Drżącymi rękoma gładziłam włosy. Szum wody mnie uspokajał. Był jak lek na nieprzespane noce. Odchyliłam głowę wprost na strumień, dając możliwość totalnego odprężenia. Rodzice byli jak martwe kamienie. Wiedziałam, że gdzieś są, ale nie byli ze mną. Wyglądało to jak pozbycie się uporczywego problemu. Nigdy nie spełniałam ich wymagań. Zawsze złotym dzieckiem była Kim i to na niej pokładali nadzieję. Ale czy kiedy trud wychowawczy ich pokonał, pomyśleli - Kim da jej rade. To błąd. Kimeny nawet ze mną nie rozmawia. Byłam wykończona. Psychika dawała mi odczucia, że zostałam porzucona i odtrącona. Chciałam być jednak silna. Tu i teraz! Pokaże im, że potrafię. Pokażę, że żyję. Jestem.

- Pewnie, że znalazłam rozwiązanie - oznajmiłam na wpół przytomna.
- Nie wyglądasz dziś najlepiej.
- Źle spałam. Nic mi nie jest.
- Okey, to jaki jest twój plan?
- Po pierwsze poznanie go. Po drugie eliminacja konkurencji poprzez dobrą plotkę i ostatnie najważniejsze ( tu wkroczysz ty) rola pocieszycielki, która wspiera go zbliżając się i inne pierdoły. Oczywiście przygotujemy cię do tego. To plan A. Na razie tyle jest ci potrzebne.
- Trochę to nie w porządku.
- Świat jest nie fair, Lena. Chcesz mieć równe szanse? Czy cały czas żyć w cieniu i marzyć? W końcu to do niego należy, czy ulegnie twojemu wdziękowi, czy wybaczy i wróci z powrotem do niej.
- Nie ma czego wybaczać.
- Oj no - wzburzyłam się - dobrze wiesz o co mi chodzi. Przedstawimy to tak realistycznie, że sama ona uwierzy, że zrobiła coś, czego właściwie nie zrobiła.
- To głupie.
- No i bomba. To plan A! Prosty, skuteczny i głupi.

Ziewnęłam. Byłyśmy blisko wejścia do szkoły. Budynek straszył jak zawsze zimnymi murami i ogrodzonymi oknami. Poranek był bardzo rześki. Przez chmury zaczęło przedzierać się słońce, natomiast powietrze przepełnione było poranną bryzą. Zaczęły formować się pierwsze, zawiłe korki aut a miasto budziło się do życia zapraszając chociażby na darmową kawę do McDonald's.
- Słyszałaś? - przerażona odwróciłam się za siebie.
- Nie. Co?
- Nie słyszałaś? Tam w krzakach. - wskazałam dłonią.
Lena podeszła do mnie bliżej i razem wpatrywałyśmy się we wskazany przeze mnie punkt. Ludzie nas mijali pogrążeni w rozmowie.
- Myślisz, że... - zaczęła, ale nie dokończyła.
- Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że ktoś jest zawsze krok za moim krokiem.
Odwróciła się aby popatrzeć na mnie. Trudno mi stwierdzić czy jej wzrok przepełniony był strachem czy raczej politowaniem. Czasem zachowywałam się jak straszna panikara.
- Lub jesteś przewrażliwiona. To mogła być zwykła wiewiórka. Co jak co, ale daj sobie na luz. Jesteś ze mną. Okey? - Chwyciła moją rękę -Chodźmy już, bo się spóźnimy.
Na trzeciej przerwie schodząc po schodach minęłam go. Szara bluza wspaniale na nim leżała. Nosił markowe buty a w dłoni trzymał iphona, przeglądając energicznie posty. Przynajmniej tak mi się wydawało. Był mega męski. Nie dziwię się wszystkim typiarą w szkole, że za nim szalały. Wydawał się być zamknięty, słuchał muzyki i szedł przed siebie. Nawet na mnie nie spojrzał. Zabrakło mi odwagi by zapytać Nicka co u niego. Albo chociażby, przeprosić. W końcu nadal tego nie zrobiłam. Czułam się skończona, jednak wierzyłam, że jakiegoś dnia los złączy nasze drogi i znowu bez pohamowań będę mogła rzucać w niego ciastkami.
- Po co mi te książki? Mam wyjść na kujonkę? Uzna mnie za wariatkę!
- Ucisz się w końcu Lena! - warknęłam i wyjrzałam zza zakrętu.- Nadchodzi!
- Co? Jak? Mo, ja nie.. ee, yy Molly?
- Uspokój się i skup! 
- Yy, bo, ten tego... Molly, ja nie..
Zaczęłam cicho chichotać.
- Jaką ty masz tremę dziewczyno! Widać, że to co robimy jest tego warte. Nie schrzań tego. Powodzenia! - ostatnie słowo wyszeptałam. Tom szedł sam. Nawet nie był świadomy kto za chwilę na niego wpadnie. Już! Skończyłam odliczać w myślach i pchnęłam Lenę wprost na niego. Nie chciałam być w to mieszana, ale dobrze wiedziałam, że ona by nigdy sama na niego nie wpadła. Potrzebowała mojej małej ingerencji. Energicznie wsunęłam się pomiędzy niebieskie szafki. Dalej Lena! Rozmawiaj z nim. Kibicowałam, zaciskając kciuki z podekscytowania.
- Nic ci nie jest? - zapytał on.
- Nie nic - słyszałam jak przeklina mnie w duchu, bo jednak runęła ostro na ziemię.
- Daj rękę pomogę ci wstać - miał słodki głos.
- Ja, ehh - Lena proszę nie jąkaj się! Błagam na litość boską. Przedstaw się, cokolwiek. Byłam jak jej wewnętrzny głos. Miałam nadzieję, że go słyszy chociaż teoretycznie jest to niemożliwe. - Jestem Lena. Strasznie cię przepraszam.
- Nie szkodzi - mimo iż go nie widziałam, czułam jak się do niej uśmiecha. - Tom. Chodź pewnie mnie znasz, bo co jakiś czas mówisz mi coś na dzień dobry. Jesteś miła tylko skryta. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Bo ja.. - Lena nie palnij tylko " Bo ja się w tobie podkochuje". To byłby najgorszy scenariusz. Od razu chłopak byłby niedostępny. - rzeczywiście znam cię, ale nie chcę się narzucać. - Bingo Lena! Jesteś wielka.
- Co ty nie powiesz. Taka ładna a na dodatek skromna. - słyszałam jak wykonują pewne ruchy, więc na pewno zbierali porozrzucane książki. Nastąpiła chwila milczenia. To nie mogło się tak skończyć chodź na pierwszą rozmowę było całkiem, całkiem.
- W zasadzie nie radzę sobie z matematyką. - Zuch dziewczyna! Punkt dla Leny.
- Naprawdę? To może wpadniesz do mnie wytłumaczę ci ile potrafię - był naprawdę uprzejmy. Emocje aż rozsadzały mnie od środka.
- Gdzie masz teraz lekcje? Odprowadzę cię w ramach rekompensaty siniaków, które widzę na twoim łokciu.
- Oh, to naprawdę nic. Nawet nie poczułam. Naprawdę nie boli. 
Słyszałam już tylko rozmywającą się rozmowę. Oddalali się. Pełny sukces! Jedyne czego byłam przerażona to mocy uścisk kochanej przyjaciółki, dziękującej za najlepszą rozmowę pod słońcem z chłopakiem marzeń. Tak bardzo byłam dumna z obrotu sprawy. Cicho wydostałam się ze szczeliny, w której byłam ukryta. Dlaczego mnie nikt nie popchnie, chociażby na śmierć, abym wpadła tam na Olivera. Wiem, że to czarny scenariusz. Omijałam całującą się parę przy oknie. Nie widzieli po za sobą świata. To bolało. Cholernie! Najgorsze było to, że prędzej czy później musiałam się z tym pogodzić.
Lena całe popołudnie przegadała jakie to Tom ma piękne oczy, uśmiech, włosy i ogólnie jaki to jest przecudowny. Piszczała i skakała na przemian. Nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Co chwilę poprawiała włosy i nakładała błyszczyk. To było jak choroba zwana miłością. Byłam naprawdę szczęśliwa z jej dobrego samopoczucia. Po powrocie do domu zastałam Kimeny. Była ubrana w beżowy sweter i brązowe rurki, które podkreślały jej pośladki. Jakby nie patrzeć, była atrakcyjna.
- Rozmawiałam z mamą. - wchodziłam po schodach, aby mnie nie zauważyła. - I nie snuj się jak pies po domu. Mówiła, że bardzo cię kocha. Masz też pozdrowienia od taty. Podobno niedługo twój koszmar się skończy, bo rozpatrują tą niewyjaśnioną sprawę. ( Jakim cudem mogą coś robić, skoro nawet nie wiedzą kto z kim i dlaczego? Jestem pewna, że czekają aż upłynie pewien czas by ogłosić światu, że wszystko jest pod kontrolą, bo skoro przestępcy się nie ujawniają a poszlak brak, to po prostu nie istnieją.) Z drugiej strony nie rozumiem dlaczego jesteś taka buntownicza. Skończysz tu szkołę i najwyżej wrócisz do domu. Ja w twoim wieku ( O nie! Stop! Czy wy też nie znosicie kiedy ktoś porównuje was do siebie sprzed x lat?)
- To wszystko z ogłoszeń parafialnych? - zakpiłam.
- Tak - przeciągnęła słowo i wyjrzała zza zlewu na mnie. - Nie wyglądasz dobrze. Coś się wydarzyło?
O, nie! Ona jest ostatnią osobą, której chciałabym zwierzać się z koszmarów i pierwszą, która pod słowem "coś" powinna widzieć moje położenie i zrujnowany świat.
- Nic. Jest świetnie - wymusiłam uśmiech. - Będziesz dziś do końca dnia w domu?
- Tak, zrobię ci kolację. 
- Nie trzeba. Wychodzę do parku. Wrócę późno.
- Od kiedy chodzisz do parku? Ostatnio tylko siedzisz w swoim pokoju.
- Od dziś.
- Tylko wróć przed pierwszą. 
- Nie jesteś moją matką, ale jeśli cię to satysfakcjonuje to wrócę. - zatrzasnęłam drzwi.
Włóczyłam się godzinami po osiedlu. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Temperatura spadła i odczuwałam zimno na policzkach. Park był oświetlony. Stosunkowo dużo ludzi przechadzało się z psem, spacerowało pod rękę i rozmawiało. Gimbusy urządziły sobie palarnie za ogromnym dębem. Oby się tym podusili. Nienawidziłam papierosów i chwała bogu, że nie uzależniłam się od nich. Jarałam i piłam tylko w stadium załamania. Bezcelowe chodzenie bardzo męczyło. Zaczęły mnie nawiedzać kolejne wspomnienia z Oliverem. Nadal nie potrafiłam sobie z nimi radzić. Nie byłam odporna. Nagle w świetle jarzeniowej lampy zauważyłam znany zarys człowieka. Przystanęłam i wnikliwie szukałam "opisu" do "obrazka". Zmrużyłam oczy i pochyliłam się do przodu. Nick? To jakiś żart. W miarę tego jak jego odległość przybliżała się do mojego ciała, traciłam oddech. Tętno w moich żyłach było podwyższone. Stałam wmurowana w ziemię i nie potrafiłam wykonać najmniejszego ruchu. Krzyczałam w środku " Tylko nie on! Nie teraz!". Była jednak jeszcze mała cząstka mnie, która marzyła by zamienić z nim kilka zdań w świetle urodziwego księżyca. W odległości pięciu metrów rozpoznał mnie i zwolnił. Patrzył prosto w oczy a jego twarz nawet nie drgnęła. Widziałam złość i urazę, że stoję na jego drodze. Powoli mnie omijał niczym wbity w ziemię kołek. Nie zerwał jednak kontaktu wzrokowego. Przebijał mnie na wylot. Szedł prostu, sztywnie, wręcz nienaturalnie. Był już o krok. Nadal nie zwalniał. Szedł swoim tempem. Ostatnia sekunda i był już za moimi plecami. Spuściłam wzrok. To koniec. Nie potrafię. Było mi tak strasznie smutno i pusto w środku. Właśnie przestrzelił moje serce, które rozlało się na kostkach chodnika. W myśl tego, że umieram i mam prawo do ostatniego słowa wykrztusiłam:
- Przepraszam- było jednak zbyt ciche. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. - Przepraszam.
Szedł niewzruszony. Wiedziałam, że słyszał. Było cicho. Świerszcze ucięły sobie koncert w trawie.
- Przepraszam, nie słyszysz?! - brzmiało to jak rozpaczliwe wycie. Było próbą zatrzymania.
Oddalał się z sekundy na sekundę. Powoli traciłam go z oczu. Spuściłam głowę. Nie zawsze to czego chcemy, dostajemy. Starałam się o jego uwagę, ale on pozostawił mnie bez cienia wątpliwości. Obserwowałam czubki butów. Były przybrudzone. Nagle poczułam ból. Metalowy lub drewniany pręt uderzył w moją głowę. Momentalnie straciłam równowagę. Zaczęłam panikować. Szczęściem było iż nie straciłam świadomości. Zaczęłam drzeć się o pomoc. Krzyczałam najsilniej jak się dało, a mój krzywdziciel okładał mnie coraz silniej tym co miał w ręce. Schowałam głowę między kolana i broniłam się rękoma. Terror cielesny zdawał się nie mieć końca. Zacisnęłam zęby i powieki. Błagam, niech ktoś mi pomoże. Jęczałam z bólu. Niech ktoś mnie usłyszy! Wtem on chwycił mnie za włosy i przeciągnął kilka metrów. Było to jeszcze gorsze od samego bicia. Wierzgałam się, a swoim piskiem zagłuszałam jego czyny. Przydusił mnie lodowatą ręką i wyszeptał do ucha:
- Nie węsz, suko!



3 komentarze :

Anonimowy pisze...

Aaaaaaaaa cudowny <3- #1

Anonimowy pisze...

Cudny! Czekam na więcej :)

Unknown pisze...

Dziękuję <3

Prześlij komentarz

.

Elegant Rose - Move