czwartek, 29 października 2015

Rozdział XVI

Po bezlitosnym katowaniu zabrakło mi sił na krzyk. Cicho łkałam i plułam krwią. On w końcu przestał. Stał obok mnie. Widziałam tylko zakrwawione, czarne buty. Były od tej pory rzeczą, której nienawidziłam. Jęcząc i wijąc się na wszystkie strony zastanawiałam się jak to jest bić drugą osobę bez opamiętania? Jak czuje się człowiek, który przygląda się własnemu dziełu chamskiej przemocy? On nadal stał. Może odpoczywał, a może czerpał satysfakcję z mojego położenia. Wbiłam lodowatą rękę w ziemię. Powoli z przepełniającego mnie bólu, zbierałam pył pod paznokciami. Nie czułam nóg. Brzuch był tak skatowany, iż nie mogłam nawet go dotknąć. Czułam, że to koniec. On nadal trzymał ten cholerny pręt. Wtem usłyszałam czyjś bieg. Echo niosło ze sobą stukotanie pary butów na chodniku. Wątpiłam w jakąkolwiek pomoc. W końcu zabójcy często mają swoich współpracowników. Jeden bije a drugi pozbywa się ciała. Czułam, że stosunkowo małej postury osoba, która stała tuż obok, nie dała by rady ciągnąć mnie gdzieś dalej. Zresztą udowodniła to przed chwilą. Była bardziej zmęczona samym ciągnięciem ciała niż zadawaniem ran. Tak kończy się każde życie. Prędzej czy później, gorzej lub lepiej. W gronie rodzinnym lub samotnie w szpitalu. Ewentualnie jak ja - zamordowana na chodniku. Dygotałam. Brudną ręką przetarłam twarz. Miałam piasek na wargach. Zostałam po raz ostatni kopnięta, ostrym ciosem w brzuch po czym zakręciło mi się w głowie, powieki ciężko opadły na dół i ...

Jest takie miejsce gromadzące ludzi wielu historii. Jedni cierpią od dziecka, inni nabyli to wraz z wiekiem, a u jeszcze innych zrządzenie losu zagwarantowało zburzenie harmonii ich życia. Krzyki są objawem ran, podobnie jak milczenie. Jak więc to rozróżnić? Ludzie wiary wydobywają z siebie głos, chcą oznajmiać próbę chęci życia. Bardzo często nie zgadzają się z faktem dokonanym i nabierając dystansu szukają wyjścia. Nielicznym się udaję. Większość po okresie pewnego czasu, staje się istnieniem milczącym. Weźmy na przykład takiego ślimaka. Może budzić zdziwienie, ale niech już będzie. Gdy idziesz i nie zauważasz, zgniatasz mu muszelkę. Nawet się nie obejrzysz, tylko po kolejnych trupach idziesz dalej. Jest mniejszy, wolniejszy a co najważniejsze milczy i w twoim wyobrażeniu nie zrobi ci najmniejszej krzywdy. Tak samo gdy rozdepczesz go całkowicie. Zabijesz. Czy słyszałeś kiedyś krzyk ślimaka? Milczy. To samo dzieje się z drugą grupą ludzi. I jeśli teoretycznie nikogo nie zabiłeś to praktycznie robisz to codziennie. Każdego dnia depczesz samotne ślimaki.
Chciałbyś wiedzieć jakie jest niebo? Czy znajdziesz tam wszystkich, których kochasz? I tak, i nie, bo kiedy ty kochasz pana\ panią X, ktoś inny może go nienawidzić. Czy więc będzie on w twoim niebie, czy piekle swojego wroga? Nie odpowiem ci na to. Nie byłam w niebie. Pierwszy, nowy oddech poprzez poranione gardło jest podobny do tego przy narodzinach. Nie byłeś tego świadomy, jednak się stało. Wszyscy inni cieszą się nim bardziej niż ty sam. Pielęgniarki uwijały się przy mnie niczym mrówki. Szeregi lekarzy operowało moje ciało. Jestem im wdzięczna. Chodź z drugiej strony byłam bliżej Olivera. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam na biel sufitu, było cicho. Zegar nadal wybijał ten sam rytm. Była trzecia w nocy. Nie mam pojęcia jakiego dnia. Kimeny i cała reszta pewnie poszła odpocząć. Mam jednak poczucie, że za kilka minut przyjdzie ktoś do mojej warty. Pamiętam jak sama czekałam na przebudzenie babci. Kupowałam gorącą czekoladę w automacie i wyglądałam przez szybkę czy może już mogę z nią porozmawiać. Nagle coś zaszumiało przy drzwiach. Zamknęłam oczy. Ktoś wszedł do pokoju. Przystaną przy stoliku i coś położył. Starał się być cicho, aby mnie nie obudzić. Przysiadł przy mnie i czułam teraz każdy jego oddech. To nie było podobne ani do Kim, ani do Leny, tym bardziej do rodziców i Feliksa. Byłam lekko zszokowana tym faktem. Mimo wielkiej chęci ujawnienia, nadal pozostałam w spoczynku. Czekałam na rozwój sytuacji.
- Dlaczego wtedy nie stanąłem. - wyszeptał do siebie.
Jego ręka delikatnie gładziła moją. Miał ciepłe palce.
- Nawet nie wiesz ile znaczysz. Nie umieraj. Walcz.
Jego słowa płynęły niczym melodia. Pochylił się nad łóżkiem i czekał. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Wyglądał na wykończonego. Nie wiem ile poświęcił mi czasu ani co widział. Biłam się z myślami czy zacząć rozmowę, czy raczej nadal słuchać jego monologu.
- Przepraszam - było bezgłośne i ledwie słyszalne.
Nagle ocknął się i wraz z odsunięciem, zabrał też swoją rękę z mojej. Był zmieszany i nie dowierzał zaistniałej sytuacji. Swoimi ciemnymi oczami wpatrywał się we mnie. Było ciemno jednak wyraźnie widziałam rysujący się na jego twarzy delikatny uśmiech.
- Hej,Nick.
- Hej, Mo.
Szeptaliśmy.
- Odpocznij, już wychodzę. Nawet nie wiesz jak się cieszę. Kurczę, najchętniej to bym cię uściskał z tej radości.
Odpowiedziałam uśmiechem.

O poranku zjawiły się wszystkie znane mi twarze. Zadawali mnóstwo pytań nawzajem się karcąc. Podstawowe pytanie brzmiało " Co się stało, kochanie? Jak do tego doszło?". Błądziłam wzrokiem po każdym z nich. Mama wyglądała jakby nie spała przez miesiąc, tata nie zaszczycił mnie swoją dzisiejszą obecnością, bo był w pracy. Kim oskarżała mnie o bałagan w pokoju oraz, że narobiłam jej nie lada zmartwienie. Nicka nigdzie nie było. Natomiast Lena stała przy ramie łóżka i tylko się do mnie uśmiechała. Odwzajemniłam to. Była jak prawdziwa przyjaciółka, która wiedziała, że nie odpowiem na żadne pytanie, bo nie mam na to sił. Tylko w niej znalazłam spokój choć dobrze wiedziałam, że strasznie się o mnie martwiła. Szanowałam przy tym całą resztę. Moją głowę zaprzątał jednak istotny fakt - jak przedstawie zeznania policji. Oczywiste było, że nie będę donosić. Gdybym opowiedziała im o zdarzeniu, wszczęto by śledztwo. Rozzłościłabym tym krzywdziciela i kto wie czy następnym razem miałabym tyle szczęścia i się obudziła. Strasznie się tego bałam. Musiałam być silna. Zabójca Olivera jest na wolności i ma mnie na celowniku. Zadręczało mnie też pytanie " Kto mnie uratował?". Może Nick, a może ktoś inny. Nie byłam też pewna innych rzeczy i faktów. Powoli układałam je sobie w głowie. Przypomniało mi się ostrzeżenie. To był błąd. Największy nieudany przekręt w tej całej paranoi. Swoim głosem ujawniał zbyt wiele. Był wysoki i słodki jak krew, którą się zachwycał. Nie mogłam przypomnieć sobie dokładnie do kogo należał. Jednego byłam pewna. Tą osobą była KOBIETA.


wtorek, 27 października 2015

Rozdział XV

Rzuciłam się do biegu. Szybciej, szybciej! Serce łomotało jak nigdy. Z trudem próbowałam łapać powietrze w zmęczone płuca. Biegnij! Szybciej! Ciało dygotało z przerażenia. Nogi same się plątały, ale wiedziałam, że jeśli upadnę będzie po mnie. Biegnij! Omijałam drzewa najszybciej jak potrafiłam. Gałęzie niższych partii lasu porozrywały mi ciało. Czułam spływającą krew z kolan oraz prawego łokcia. Do czoła lepiły się włosy. Pot spływał po policzkach mieszając się z brudem. Szybciej! Byłam na skraju siły. Modliłam się, żeby stamtąd uciec. Własny oddech zaczął zagłuszać myśli. Zwolniłam i wtedy usłyszałam, że jest blisko. Tropi mnie. Czuł mój strach. Zaraz stanę się jego ofiarą. 
Przebudziłam się! Objęłam rękami własne ciało. Wszystko jest okey to tylko kolejny koszmar. Muszę się uspokoić. Gdzie ja jestem? Panika nadal brała nade mną górę. Tylko spokojnie. Jestem u Kimeny w pokoju. Nogi?! Odkryłam szybko białą kołdrę. Palcami przesunęłam po skórze, która dygotała z emocji. Nie ma ran. Ustami wypuściłam dużo powietrza, jednak nadal nie był to regularny oddech. Co się ze mną dzieje? Od kilku dni nieustannie mnie to nęka. Przychodzi w nocy i zmusza do opuszczenia łóżka. Postanowiłam wziąć zimny prysznic. Krople delikatnie muskały moje ciało. Czy to sprawa z Oliverem nie daje mi spokoju? Jak domek z kart runęło dotychczasowe życie. Nie pozostało mi nic prócz strachu i niepewności. Nie mogłam budować nowej przyszłości kiedy fundamenty zostały zburzone. Drżącymi rękoma gładziłam włosy. Szum wody mnie uspokajał. Był jak lek na nieprzespane noce. Odchyliłam głowę wprost na strumień, dając możliwość totalnego odprężenia. Rodzice byli jak martwe kamienie. Wiedziałam, że gdzieś są, ale nie byli ze mną. Wyglądało to jak pozbycie się uporczywego problemu. Nigdy nie spełniałam ich wymagań. Zawsze złotym dzieckiem była Kim i to na niej pokładali nadzieję. Ale czy kiedy trud wychowawczy ich pokonał, pomyśleli - Kim da jej rade. To błąd. Kimeny nawet ze mną nie rozmawia. Byłam wykończona. Psychika dawała mi odczucia, że zostałam porzucona i odtrącona. Chciałam być jednak silna. Tu i teraz! Pokaże im, że potrafię. Pokażę, że żyję. Jestem.

- Pewnie, że znalazłam rozwiązanie - oznajmiłam na wpół przytomna.
- Nie wyglądasz dziś najlepiej.
- Źle spałam. Nic mi nie jest.
- Okey, to jaki jest twój plan?
- Po pierwsze poznanie go. Po drugie eliminacja konkurencji poprzez dobrą plotkę i ostatnie najważniejsze ( tu wkroczysz ty) rola pocieszycielki, która wspiera go zbliżając się i inne pierdoły. Oczywiście przygotujemy cię do tego. To plan A. Na razie tyle jest ci potrzebne.
- Trochę to nie w porządku.
- Świat jest nie fair, Lena. Chcesz mieć równe szanse? Czy cały czas żyć w cieniu i marzyć? W końcu to do niego należy, czy ulegnie twojemu wdziękowi, czy wybaczy i wróci z powrotem do niej.
- Nie ma czego wybaczać.
- Oj no - wzburzyłam się - dobrze wiesz o co mi chodzi. Przedstawimy to tak realistycznie, że sama ona uwierzy, że zrobiła coś, czego właściwie nie zrobiła.
- To głupie.
- No i bomba. To plan A! Prosty, skuteczny i głupi.
Ziewnęłam. Byłyśmy blisko wejścia do szkoły. Budynek straszył jak zawsze zimnymi murami i ogrodzonymi oknami. Poranek był bardzo rześki. Przez chmury zaczęło przedzierać się słońce, natomiast powietrze przepełnione było poranną bryzą. Zaczęły formować się pierwsze, zawiłe korki aut a miasto budziło się do życia zapraszając chociażby na darmową kawę do McDonald's.
- Słyszałaś? - przerażona odwróciłam się za siebie.
- Nie. Co?
- Nie słyszałaś? Tam w krzakach. - wskazałam dłonią.
Lena podeszła do mnie bliżej i razem wpatrywałyśmy się we wskazany przeze mnie punkt. Ludzie nas mijali pogrążeni w rozmowie.
- Myślisz, że... - zaczęła, ale nie dokończyła.
- Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że ktoś jest zawsze krok za moim krokiem.
Odwróciła się aby popatrzeć na mnie. Trudno mi stwierdzić czy jej wzrok przepełniony był strachem czy raczej politowaniem. Czasem zachowywałam się jak straszna panikara.
- Lub jesteś przewrażliwiona. To mogła być zwykła wiewiórka. Co jak co, ale daj sobie na luz. Jesteś ze mną. Okey? - Chwyciła moją rękę -Chodźmy już, bo się spóźnimy.
Na trzeciej przerwie schodząc po schodach minęłam go. Szara bluza wspaniale na nim leżała. Nosił markowe buty a w dłoni trzymał iphona, przeglądając energicznie posty. Przynajmniej tak mi się wydawało. Był mega męski. Nie dziwię się wszystkim typiarą w szkole, że za nim szalały. Wydawał się być zamknięty, słuchał muzyki i szedł przed siebie. Nawet na mnie nie spojrzał. Zabrakło mi odwagi by zapytać Nicka co u niego. Albo chociażby, przeprosić. W końcu nadal tego nie zrobiłam. Czułam się skończona, jednak wierzyłam, że jakiegoś dnia los złączy nasze drogi i znowu bez pohamowań będę mogła rzucać w niego ciastkami.
- Po co mi te książki? Mam wyjść na kujonkę? Uzna mnie za wariatkę!
- Ucisz się w końcu Lena! - warknęłam i wyjrzałam zza zakrętu.- Nadchodzi!
- Co? Jak? Mo, ja nie.. ee, yy Molly?
- Uspokój się i skup! 
- Yy, bo, ten tego... Molly, ja nie..
Zaczęłam cicho chichotać.
- Jaką ty masz tremę dziewczyno! Widać, że to co robimy jest tego warte. Nie schrzań tego. Powodzenia! - ostatnie słowo wyszeptałam. Tom szedł sam. Nawet nie był świadomy kto za chwilę na niego wpadnie. Już! Skończyłam odliczać w myślach i pchnęłam Lenę wprost na niego. Nie chciałam być w to mieszana, ale dobrze wiedziałam, że ona by nigdy sama na niego nie wpadła. Potrzebowała mojej małej ingerencji. Energicznie wsunęłam się pomiędzy niebieskie szafki. Dalej Lena! Rozmawiaj z nim. Kibicowałam, zaciskając kciuki z podekscytowania.
- Nic ci nie jest? - zapytał on.
- Nie nic - słyszałam jak przeklina mnie w duchu, bo jednak runęła ostro na ziemię.
- Daj rękę pomogę ci wstać - miał słodki głos.
- Ja, ehh - Lena proszę nie jąkaj się! Błagam na litość boską. Przedstaw się, cokolwiek. Byłam jak jej wewnętrzny głos. Miałam nadzieję, że go słyszy chociaż teoretycznie jest to niemożliwe. - Jestem Lena. Strasznie cię przepraszam.
- Nie szkodzi - mimo iż go nie widziałam, czułam jak się do niej uśmiecha. - Tom. Chodź pewnie mnie znasz, bo co jakiś czas mówisz mi coś na dzień dobry. Jesteś miła tylko skryta. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Bo ja.. - Lena nie palnij tylko " Bo ja się w tobie podkochuje". To byłby najgorszy scenariusz. Od razu chłopak byłby niedostępny. - rzeczywiście znam cię, ale nie chcę się narzucać. - Bingo Lena! Jesteś wielka.
- Co ty nie powiesz. Taka ładna a na dodatek skromna. - słyszałam jak wykonują pewne ruchy, więc na pewno zbierali porozrzucane książki. Nastąpiła chwila milczenia. To nie mogło się tak skończyć chodź na pierwszą rozmowę było całkiem, całkiem.
- W zasadzie nie radzę sobie z matematyką. - Zuch dziewczyna! Punkt dla Leny.
- Naprawdę? To może wpadniesz do mnie wytłumaczę ci ile potrafię - był naprawdę uprzejmy. Emocje aż rozsadzały mnie od środka.
- Gdzie masz teraz lekcje? Odprowadzę cię w ramach rekompensaty siniaków, które widzę na twoim łokciu.
- Oh, to naprawdę nic. Nawet nie poczułam. Naprawdę nie boli. 
Słyszałam już tylko rozmywającą się rozmowę. Oddalali się. Pełny sukces! Jedyne czego byłam przerażona to mocy uścisk kochanej przyjaciółki, dziękującej za najlepszą rozmowę pod słońcem z chłopakiem marzeń. Tak bardzo byłam dumna z obrotu sprawy. Cicho wydostałam się ze szczeliny, w której byłam ukryta. Dlaczego mnie nikt nie popchnie, chociażby na śmierć, abym wpadła tam na Olivera. Wiem, że to czarny scenariusz. Omijałam całującą się parę przy oknie. Nie widzieli po za sobą świata. To bolało. Cholernie! Najgorsze było to, że prędzej czy później musiałam się z tym pogodzić.
Lena całe popołudnie przegadała jakie to Tom ma piękne oczy, uśmiech, włosy i ogólnie jaki to jest przecudowny. Piszczała i skakała na przemian. Nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu. Co chwilę poprawiała włosy i nakładała błyszczyk. To było jak choroba zwana miłością. Byłam naprawdę szczęśliwa z jej dobrego samopoczucia. Po powrocie do domu zastałam Kimeny. Była ubrana w beżowy sweter i brązowe rurki, które podkreślały jej pośladki. Jakby nie patrzeć, była atrakcyjna.
- Rozmawiałam z mamą. - wchodziłam po schodach, aby mnie nie zauważyła. - I nie snuj się jak pies po domu. Mówiła, że bardzo cię kocha. Masz też pozdrowienia od taty. Podobno niedługo twój koszmar się skończy, bo rozpatrują tą niewyjaśnioną sprawę. ( Jakim cudem mogą coś robić, skoro nawet nie wiedzą kto z kim i dlaczego? Jestem pewna, że czekają aż upłynie pewien czas by ogłosić światu, że wszystko jest pod kontrolą, bo skoro przestępcy się nie ujawniają a poszlak brak, to po prostu nie istnieją.) Z drugiej strony nie rozumiem dlaczego jesteś taka buntownicza. Skończysz tu szkołę i najwyżej wrócisz do domu. Ja w twoim wieku ( O nie! Stop! Czy wy też nie znosicie kiedy ktoś porównuje was do siebie sprzed x lat?)
- To wszystko z ogłoszeń parafialnych? - zakpiłam.
- Tak - przeciągnęła słowo i wyjrzała zza zlewu na mnie. - Nie wyglądasz dobrze. Coś się wydarzyło?
O, nie! Ona jest ostatnią osobą, której chciałabym zwierzać się z koszmarów i pierwszą, która pod słowem "coś" powinna widzieć moje położenie i zrujnowany świat.
- Nic. Jest świetnie - wymusiłam uśmiech. - Będziesz dziś do końca dnia w domu?
- Tak, zrobię ci kolację. 
- Nie trzeba. Wychodzę do parku. Wrócę późno.
- Od kiedy chodzisz do parku? Ostatnio tylko siedzisz w swoim pokoju.
- Od dziś.
- Tylko wróć przed pierwszą. 
- Nie jesteś moją matką, ale jeśli cię to satysfakcjonuje to wrócę. - zatrzasnęłam drzwi.
Włóczyłam się godzinami po osiedlu. Słońce zaczęło znikać za horyzontem. Temperatura spadła i odczuwałam zimno na policzkach. Park był oświetlony. Stosunkowo dużo ludzi przechadzało się z psem, spacerowało pod rękę i rozmawiało. Gimbusy urządziły sobie palarnie za ogromnym dębem. Oby się tym podusili. Nienawidziłam papierosów i chwała bogu, że nie uzależniłam się od nich. Jarałam i piłam tylko w stadium załamania. Bezcelowe chodzenie bardzo męczyło. Zaczęły mnie nawiedzać kolejne wspomnienia z Oliverem. Nadal nie potrafiłam sobie z nimi radzić. Nie byłam odporna. Nagle w świetle jarzeniowej lampy zauważyłam znany zarys człowieka. Przystanęłam i wnikliwie szukałam "opisu" do "obrazka". Zmrużyłam oczy i pochyliłam się do przodu. Nick? To jakiś żart. W miarę tego jak jego odległość przybliżała się do mojego ciała, traciłam oddech. Tętno w moich żyłach było podwyższone. Stałam wmurowana w ziemię i nie potrafiłam wykonać najmniejszego ruchu. Krzyczałam w środku " Tylko nie on! Nie teraz!". Była jednak jeszcze mała cząstka mnie, która marzyła by zamienić z nim kilka zdań w świetle urodziwego księżyca. W odległości pięciu metrów rozpoznał mnie i zwolnił. Patrzył prosto w oczy a jego twarz nawet nie drgnęła. Widziałam złość i urazę, że stoję na jego drodze. Powoli mnie omijał niczym wbity w ziemię kołek. Nie zerwał jednak kontaktu wzrokowego. Przebijał mnie na wylot. Szedł prostu, sztywnie, wręcz nienaturalnie. Był już o krok. Nadal nie zwalniał. Szedł swoim tempem. Ostatnia sekunda i był już za moimi plecami. Spuściłam wzrok. To koniec. Nie potrafię. Było mi tak strasznie smutno i pusto w środku. Właśnie przestrzelił moje serce, które rozlało się na kostkach chodnika. W myśl tego, że umieram i mam prawo do ostatniego słowa wykrztusiłam:
- Przepraszam- było jednak zbyt ciche. Odwróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni. - Przepraszam.
Szedł niewzruszony. Wiedziałam, że słyszał. Było cicho. Świerszcze ucięły sobie koncert w trawie.
- Przepraszam, nie słyszysz?! - brzmiało to jak rozpaczliwe wycie. Było próbą zatrzymania.
Oddalał się z sekundy na sekundę. Powoli traciłam go z oczu. Spuściłam głowę. Nie zawsze to czego chcemy, dostajemy. Starałam się o jego uwagę, ale on pozostawił mnie bez cienia wątpliwości. Obserwowałam czubki butów. Były przybrudzone. Nagle poczułam ból. Metalowy lub drewniany pręt uderzył w moją głowę. Momentalnie straciłam równowagę. Zaczęłam panikować. Szczęściem było iż nie straciłam świadomości. Zaczęłam drzeć się o pomoc. Krzyczałam najsilniej jak się dało, a mój krzywdziciel okładał mnie coraz silniej tym co miał w ręce. Schowałam głowę między kolana i broniłam się rękoma. Terror cielesny zdawał się nie mieć końca. Zacisnęłam zęby i powieki. Błagam, niech ktoś mi pomoże. Jęczałam z bólu. Niech ktoś mnie usłyszy! Wtem on chwycił mnie za włosy i przeciągnął kilka metrów. Było to jeszcze gorsze od samego bicia. Wierzgałam się, a swoim piskiem zagłuszałam jego czyny. Przydusił mnie lodowatą ręką i wyszeptał do ucha:
- Nie węsz, suko!



wtorek, 20 października 2015

Rozdział XIV

Po lekcjach Lena odprowadziła mnie na przystanek ( jak zresztą robi zawsze). Nie odezwała się słowem, burczała coś pod nosem lub przytakiwała. Huk klaksonów samochodowych, gruchające gołębie, gwizdy na stacjach kolejowych. Ah, pełną piersią czuć smak miasta. Gwar ludzi, którzy są ale ich nie ma. Możesz iść wtopiony w tłum, pogrążony w swoich myślach, samotny jak palec. Chyba tą cechę najbardziej lubię w zatłoczonych centrach. Brak uwagi na jednostkę. Na wsi każdy wie, o każdym więcej niż on sam o sobie. Komunikacja jest tak wspaniała, że jeśli spóźnisz się na autobus 2 minuty to za około 5 minut masz kolejny, bądź udajesz się na tramwaj, pociąg, taksówkę, cokolwiek. Świat nie wali się na głowę. Mijałyśmy H&M z ogromnym czerwonym napisem oraz Starbucks`a gdzie jak zawsze uśmiechnięte kelnerki serwowały najlepszą kawę. Za kilka minut miałam autobus na znienawidzone miejsce na ziemi będące osiedlem, które było bogatą, pustą, zaciszną dzielnicą. Nie należało ani do miasta, ani do wsi. To coś pomiędzy, gdzie do wszystkiego daleko. Na domiar złego Kim miała wolne więc czekała na mnie w domu. 
Gryzła mnie sprawa z Leną. Nadal szła od niechcenia, bo obiecała Feliksowi, że przez pierwszy miesiąc będzie dotrzymywać mi towarzystwa i odprowadzać. Broniłam się przed tym, bo czy może być większy absurd, aby zmuszać kogoś do pewnych postaw? Owszem przez pierwsze kilka dni Lena i ja miałyśmy tyle tematów, że czasem ciężko było się z nią rozstawać. Wiedziałam jednak, że nadejdzie taki dzień jak dziś. Nie wyrażała chęci rozmowy, wręcz chciała się ode mnie uwolnić. 
- Daj spokój Lena - zaczęłam - przecież nie chcę się kłócić.
- Tak, jasne - zbyła mnie.
- Ej no!- stanęłam z nią twarzą w twarz i spojrzałam prosto w oczy - Przepraszam, okey?
Mrugała powiekami byleby urwać kontakt wzrokowy. Nie poruszała się jednak ani w przód ani w tył. Była tak blisko, że z łatwością mogłam ją objąć. Nie zrobiłam tego. Czekałam na jej krok. Nagle jej ciało drgnęło, jakby odzyskała świadomość. Zrobiła mały krok w przód, rozłożyła ręce i .. nie przytuliła tylko wskazywała na coś palcem. 
- Twój autobus.
Odwróciłam się nie po to aby upewnić się czy to prawda, lecz dlatego żeby nie widziała mojej sfrustrowanej miny. ŻAŁOSNE! Krzyczałam w środku. Ja próbuję wyciągnąć pierwsza dłoń a ona? Bezradność. Totalna bezradność. W dodatku przez taką błahostkę? To oznacza, że bardzo zależy jej na tym chłopaku. I nagle nadzieja wróciła. Co leczy najbardziej rany w sercu? Co ucieszy każdą skrycie zakochaną siedemnastolatkę?  Wiara i dobry plan na poderwanie Tom`a! Bingo!
- Hej! - krzyknęłam wchodząc do pojazdu - Chcesz Tom`a ? Pomogę Ci! Mam plan. 
Drzwi autokaru zamknęły się a ja przez szybę widziałam jej skromny uśmiech. Odwróciła się i pomaszerowała w swoją stronę.Czy naprawdę byłam tak nieprzyzwoicie ładna, że uważała mnie za " guru mody"? Wciąż słyszałam jej słowa " i myślisz, że nie widzę jak te wszystkie suki na ciebie patrzą tylko po to żebyś dołączyła do ich grupy?". A czy ona nie widzi jak bardzo potrzebuję prawdziwej przyjaciółki? Jak bardzo potrzebuję prawdziwej Leny? Skoro jestem taka super to przekonam się czy inni też tak myślą a przy okazji zbliżę ją do Toma. Jechałam godzinę więc miałam sporo czasu na dopracowanie dwóch a nawet trzech wariantów PODRYWU TOMA BRALEYA. Zamierzałam przedstawić je już jutro Lenie. Pozostało mi jeszcze sporo czasu. Wyjęłam słuchawki i pogrążyłam się we wspomnieniach.
" - Nie lubię kiedy spędzasz więcej części dnia z Amber niż ze mną.
- Kochany, przecież dobrze wiesz, że to nieuniknione. Przyjaźnimy się a w dodatku jesteśmy razem w klasie.
Odwrócił głowę w stronę szyby.
- A ja jestem tylko chłoptasiem, z którym jeździsz razem pociągiem.
- To nie miało tak zabrzmieć. Jesteś ważny!
- Jak cholera! Wiesz co - tym razem jego oczy pałały gniewem - pójdę pieszo! 
Wstał i zabrał torbę. Szybkim ruchem znalazł się przy drzwiach. Zatkało mnie. Wiem, że ostatnio go zaniedbałam, ale chyba nie aż tak bardzo. Pociąg zatrzymywał się dwie stacje przed domem. Spojrzałam jeszcze raz na niego. Myślałam, że żartuje, ale wyglądało na to, że podjął poważną decyzję. Wysiada. Co? Jak? Nie miałam chwili na namysł. Pochwyciłam plecak i wybiegłam za nim przeciskając się przez tłum. Znikł mi z oczu. Padało a ja nie miałam kurtki. Stałam obracając się na wszystkie strony. Szukałam go rozpaczliwie wzrokiem. Minęła minuta a ja nadal żywiłam nadzieję, że go znajdę. Gdzie jest Oliver? Kotku? Moje ubrania przemokły doszczętnie. Mokre kosmyki włosów lepiły się do ciała. Poczułam ciepłe zły spływające po policzku. Przecież nie chciałam. Kocham go, dlaczego się tak zdenerwował. 
- Już bardziej mokra nie będziesz - oznajmił głos zza moich pleców.
Odwróciłam się i stając na palcach przytuliłam go mocno. 
- Nie rób tak więcej proszę. 
- Myślałem, że nie wysiądziesz. 
- Kocham cie! Jak mogłeś tak pomyśleć. Nigdy cię nie zostawię. 
Zdjął kurtkę i otulił mnie nią. 
- Nigdy nie masz czasu. A czy teraz go masz?
Podniosłam wzrok, żeby patrzeć mu w oczy.
- Tak mam.
Pocałował mnie delikatnie. To było najpiękniejsze uczucie. Nasze mokre ciała przyklejone do siebie na przystanku. Później zabrał mnie do sklepu po suche rzeczy, a następnie zjedliśmy kolację w restauracji. Wróciliśmy innym pociągiem."
Czułam jakby ktoś mnie obserwował. Ściszyłam muzykę. Autobus był prawie pusty. Odwróciłam się i przyjrzałam podróżującym. Jeszcze pięć minut i jestem w domu. Pocieszałam sama siebie. Zmieniłam pozycję, ale nadal czułam kogoś wzrok na swoich plecach. Może to przewrażliwienie. Podobno u Kim jestem bezpieczna. Podobno.




wtorek, 13 października 2015

Rozdział XIII

Pierwszy tydzień w nowej szkole był do przeżycia. Lena wprowadziła mnie we wszelakie tajniki mrocznego programu nauczania w Rooster Elementary School. Wiedziałam dobrze, że siwy gościu w okrągłych okularach to profesor Mejerso, który jest nieugięty i żadne zwolnienia czy tłumaczenia, go nie obchodzą. U niego to większość uczniów Rooster rozpaczliwie błaga o przepuszczenie do kolejnej klasy. Natomiast profesor Mucha to szczupła i wysportowana kobieta, która nie wiadomo czemu uczy biologii. Większość uważa, że kierowała się znaczeniem nazwiska przez co popadła w paranoję i teraz męczy wszystkich słynnym " Musca domestica". Za każde chociażby maleńkie nawiązanie do tego owada, zadaje referaty. Można śmiało powiedzieć, że Rooster School ma muchę w małym paluszku, jakkolwiek to by dziwnie nie brzmiało. Mr. Krzyżowski to mistrz w usypianiu. Spokojnie na tą lekcję można przynieść poduszkę i policzyć owce czy tam kaczki, co tylko się chce. Okropnie przynudza. Słowo daję! Sprawdzone info, gdyż to pierwszą lekcję miałam z nim. Przy jego sali stoją dwa automaty, co wcale mnie nie dziwi. Zaspani uczniowie kupują kawę aby dotrwać do końca jego wykładów.
Rooster E.S. jak to szkoła publiczna jest ogromna. Ma 4 piętra, parter i nawiedzoną piwnicę z szatniami. Budowana w starym stylu, porośnięta winoroślem. Tylko hala do ćwiczeń wydaje się być wytworem XXI wieku. Ogromne okna zakończone są bogatymi zdobieniami, które ubarwiają cały, ceglany budynek. Główne wejście charakteryzuje się ogromnymi, drewnianymi drzwiami. Strzegą je dwa szkaradne gargulce wykonane z marmuru. Może właśnie ze względu na nie, większość tej społeczności wchodzi bocznymi wejściami do szkoły. Mnie również przerażają te demoniczne stwory z otwartymi pyskami, gotowymi zjeść na miejscu ( ewentualnie na wynos ) i długimi, szpiczastymi skrzydłami przytwierdzonymi do łap. Przechodząc do samych uczniów to : Napakowani kolesie, lalusie za 5 zł, nerdy oraz kujony do kwadratu, nudziarze powtarzający swoje kawały po raz setny, puste ździry, tapeciary i szaraczki. Podsumowując wszystko co powinno być aby wkurzać, wyprowadzać z równowagi i pomagać w ściąganiu z klasówek. Lena należała bardziej do mieszanki normalnego człowieka, kujona podzielonego przez 5 ( dobrze wiedziałam, że uczy się, bo musi i ściąga od lepszych również z tego samego powodu ) plus niezłej laski. Wynik jest prosty. Brak chłopaka, co sama potwierdziła. Żaden facet nie interesuje się porządną dziewczyną. Ich kręcą wariatki i idiotki. Oczywiście są wyjątki.
- To Osi, a za nią Marta. Oo - westchnęła Lena na widok piegowatego chłopaka - Hej Tom!
Kąciki jego ust wygięły się w uroczy uśmiech, jednak nie odpowiedział. Przez minutę popatrzył na mnie, nim całkowicie się minęliśmy.
- Ta w niebieskim swetrze do Loter - po chwili dodała - straszna jędza. 
Szłyśmy przez hol wypełniony masą ludzi. Wiedziałam, że jeśli zapamiętam chociaż 10% imion, które tak sumiennie przedstawia mi moja nowa towarzyszka, będzie to niezwłoczny sukces.
- Kazio to finalista wszystkich olimpiad matematycznych - kontynuowała - O, a ta w zielonej bluzie to Red. Red!- krzyknęła w jej stronę, a ta spokojnie odmachała po czym wróciła do rozmowy ze swoją koleżanką.
- Derek nie lubi Sema więc często się biją. Zresztą tak samo jak Jessi i Viola - zaśmiała się pod nosem. Byłam przekonana, że to co mówiła na pewno było w pewien sposób zabawne, ponieważ znała tych ludzi. Dla mnie to tylko imiona. - Osobiście kibicuję Violi- przystanęła i ścisnęła wargi. Jej wzrok wbity był w wcześniej przedstawianym chłopaku. Kilka metrów od nas namiętnie całował dziewczynę ubraną w okropną sukienkę. Co jak co, ale ja bym się tak nie ubrała. Po za tym miała tyle makijażu, że na zajęcia plastyczne będę wiedziała skąd brać farbę. Wystarczyło by troszeczkę z niej zetrzeć, aby namalować obraz. Lena tym czasem robiła maślane oczy do ignorującego ją totalnie mięśniaka.
- To Tom, tak? - wyrwałam ją z zamyśleń.
- Taa
- Ei, rozpływasz się jak czekoladka, dziewczyno! - szturchnęłam ją w ramię - A ta obok niego?
- I tak nie mam szans - spuściła głowę - Ahh
- No kto to?
- Jessi.
Wszystko nabrało sensu. To oczywiste, że kibicuje Violi skoro Jessi to jej rywalka. Wróg twojego wroga to twój przyjaciel. Z końca korytarza dobiegały wiwaty i piski. Tłum otaczał kilkoro uczniów. Zarys jednej z sylwetek wydał się mi znajomy. Nie mogłam jednak zbyt długo się zastanawiać, bo znikł mi z oczu. Przodujący brunet przyciskał do swojego ramienia ładną dziewczynę, natomiast cała otaczająca go reszta krzyczała " Mistrz jest jeden! Mistrz jest jeden! ". Nagle Lena ocknęła się z zauroczenia i gorączkowo zaczęła tłumaczyć co jest grane. Była moją wikipedią po Rooster School.
- Marcel to koszykarz. Naprawdę świetny! W dodatku takie z niego ciasteczko szkolne - do niego Lena również robiła słodkie oczka kiedy przechodził, jednak nie miały takiego błysku co przy Tomie.
- Okazujesz mu zawsze takie zainteresowanie? - oburzyłam się - Tylko dlatego, że jest jak go nazwałaś " cisteczkiem" ? Dziewczyno chodzi ci o popularność czy miłość? 
- Mo, o co ci chodzi? Każda dziewczyna tak robi. Tobie on się nie podoba? Spokojnie mogłabyś go mieć. Zresztą każdego - zmierzyła mnie wzrokiem - Bo jesteś... - urwała.
- Bo jestem co? 
- Bo jesteś ładna, okey? Zadowolona? Ja jestem szarą myszką i myślisz, że nie widzę jak te wszystkie suki na ciebie patrzą tylko po to żebyś dołączyła do ich grupy? 
- Przesadzasz, okey? Daj spokój z tym i nie odchodź od tematu. Zależy ci na Tomie, to po jaką cholerę zarywasz do każdego przystojnego i popularnego? Wcale się nie dziwię, że twój ideał chodzi z Jessi skoro ty pokazujesz na około, że każdy chłopak z sfery plus jest mile widziany w twoim łóżku.
- Wielkie dzięki!- miała czerwone ze złości policzki - Mało o mnie wiesz, a ja o tobie. Marcel to ideał Rooster, podobnie jak jego najlepszy kumpel - Nick. A ta pusta lala co z nim idzie to Adel. Dla ścisłości. Do usług - mówiła to z wielkim poirytowaniem - A i ciekawostka. Była z Nickiem, ale go rzuciła gdy tylko przegrał mecz o wejście do półfinałów. Ludzie robili zakłady o to czy serio z nim będzie czy nie, i czy Nick będzie dalej przyjaźnił się z Marcelem. 
- A przypadkiem oni nie są razem w drużynie? 
- Nie są. To kapitanowie dwóch różnych reprezentacji. Nietrudno się domyśleć, że skoro Nick wtedy przegrał to Marcel zgarnął i wygraną, i dziewczynę.  Chłopaki mają podobno zasadę " Na zawodach- wrogowie, w życiu prywatnym- przyjaciele".
Imię " Nick" ożywiło mnie na tyle, że miałam chęć zasypać urażoną Lenę kolejnymi pytaniami.
- Chodź, bo się spóźnimy - pociągnęła mnie, gdy patrzyłam na oddalającego się Marcela z Adel.




[+/-]

Rozdział XVI

[+/-]

Rozdział XV

[+/-]

Rozdział XIV

[+/-]

Rozdział XIII

Elegant Rose - Move