wtorek, 26 maja 2015

Rozdział VII

   Wyobraźcie sobie ( tak wiem znowu musicie sobie coś wyobrażać ) nieznajomą osobę. Taką kolorową, uśmiechniętą, ale nie zauważającą was. Teraz dodajcie do tego minę, kiedy zjecie coś tak okropnego, że bierze na wymioty. Oto stworzyliśmy obraz mojej kochanej Kim akcentującej zadowolenie z mojego przyjazdu. Nie wiem czy była to radość czy bardziej obrzydzenie. Albo po prostu euforia z obecności taty i załamka z powodu mojej osoby.
Wysiadłam jakby nigdy nic i obdarowałam ją najlepiej udawanym uśmiechem na jaki było mnie stać.
- Mo, twój pokój jest na pietrze po prawej stronie. Zaraz wszystko ci pokaże, ale najpierw porozmawiam z tatą.
   Cała Kimeny. Szerze to byłam zadowolona z takiego obrotu sprawy. Wolność Tomku w swoim domku, czy jak to tam idzie. Najlepiej, to niech w ogóle się mną nie przejmuje. Jestem jak powietrze nad Arktyką - niewidoczne, zimne i dostępne tylko dla nielicznych. W tle słyszałam ich zadowolone głosy. Kim widocznie dzieliła się z tatą jakąś mega-super wiadomością. Zaczęłam uśmiechać się pod nosem wyobrażając sobie ich rozmowę: " Kim: Dziś w pracy wzrosły nam akcje, klient był zachwycony! Tata: Ohoho cudowna wiadomość! U nas ostatnio walczyliśmy o prawa dla homoseksualnych przeciw przepisom niemieckiego kodeksu karnego, który określał homoseksualizm jako przeciwny naturze nierząd. Kim : Przecież to paragraf 175 z 1871 r.! Tata : Haha, myślałem, ze cię nabiorę córeczko ".
Czyli wywnioskowaliście to samo co ja. Nuda, nuda, nuda! Nigdy nie pójdę na prawo jak oni. Zresztą kto zapamiętuję całe prawo na pamięć? Podobno Kim nauczyła się go jak tabliczki mnożenia. Żenada.
   Życie płata różne figle. Musimy być przygotowani na wszystko.Weszłam do pomieszczenia pełnego zapachu róż. Było słodko, że aż mdliło. Białe meble, gdzieniegdzie trochę błękitu, lekkiego różu, żółci. Ani grama kurzu. Wszystko poukładane na swoje miejsca. Zaciekawiła mnie szafa z jakimiś antykami. Wszystkie opisane. Jedna waza jak się doczytałam pochodziła z połowy XVIII wieku, z czasów cesarza Qianlong, czwartego w dynastii Qing. Krótko mówiąc - Chiny. Nie wierzycie? Naprawdę  nie zmyślam. Facet żył i miał się dobrze aż do czasu gdy mu odbiło. Czuje teraz tą chińską muzyczkę, smoki i lampiony puszczane w Święto Yuanxiao. Moja siostrzyczka musi być naprawdę zdrowo szurnięta. Już miałam wchodzić po schodach na górę kiedy zobaczyłam TO COŚ! Mój boże, serce miałam w gardle. Ręce zaczęły się pocić i stanęłam jak wryta. Zdałam się na najpiskliwszy krzyk. Obok w domu sąsiadów zaczął szczekać pies. Kim i tata zjawili się błyskawicznie.
- Co się dzieje? -Kim wyglądała na przerażoną.
- Ta..ta..tam, tam - nie mogłam wydusić słów - Fuuu, ten po..potwór!
Kimeny podrapała się po głowie, następnie odwróciła twarz i rozchmurzyła się. Nagle wybuchła śmiechem.
- Boisz się węża! - po czym wyjęła go z terrarium i zawiesiła sobie na szyi - To jest Lilith.
Głaskała go niczym pieska czy chociażby chomika. Był obślizgły i dziwiłam się sobie, że jeszcze nie zwymiotowałam. Teraz zwróciła się do ojca :
- Zapomniałam ci o niej powiedzieć.  Lilith jak hebrajska kobieta-demon, pierwsza żona Adama.
- Mi bardziej pasuje opis tego imienia jako upiorzyca, groźna dla kobiet w ciąży.
Widzicie sama mówiłam, że ich żarty to nie żarty i są idiotyczne. Takie przechwalanie się wiedzą. 
- Weź to coś ode mnie! Fuuu , bła..ga..gam!
Kim uśmiechnęła się szyderczo. 
- Wezmę o ile nie będziesz mówiła "to coś" tylko Lilith. Ona jest naprawdę niegroźna.
Aż bałam się co mają jej sąsiedzi oprócz tego cholernego psa, który nadal szczekał. A może to nie pies tylko Cerber prosto z Hadesu.
- Okey, okey - mówiłam pośpiesznie, modląc się aby zabrała węża.
Kiedy zamknęła terrarium, wystartowałam najszybciej jak się dało do rzekomo mojego pokoju i tam zostałam do odjazdu taty. Oczywiście dokładnie go przeszukałam. Nigdy nie wiadomo co szurnięta Kim tu trzymała. Właśnie wyczołgiwałam się spod łóżka. Wtedy usłyszałam jej kroki. Więc jednak o mnie pamięta. O zgrozo! A tak starałam się być cicho. Zapukała.
- Molly, mogę wejść?
( Nie nie możesz.)



Rozdział VI

   Nie znoszę pożegnań. To tak na wstępie, aby było wiadomo, że ostatni dzień w Lonas Canser spędziłam poza domem. Poszłam porobić zdjęcia miejscom, w których czuć było jeszcze wspomnienia z Oliverem. Wróciłam dość późno i uniknęłam narzekań rodziców. Wdrapałam się na okno i cicho wgramoliłam się do głębi pokoju. Tak właśnie będzie wyglądał przez najbliższe dni. Ciemny , pusty , ponury. U Kim pewnie dostane kolorowy, bo jest taka optymistką, że czasem boje się o swoje życie.
   O poranku mój kot jak nigdy wbił swoje pazury w moje plecy. Tak, mam kota. Aczkolwiek za nim nie przepadam. Jest szary. Tyle co potrafię o nim powiedzieć. Zrzuciłam go jednym machnięciem ręki i wstałam na równe nogi. Promienie słoneczne oślepiły mnie tak, ze straciłam równowagę i upadłam równie szybko jak wstałam. Pech chciał, że akurat na telefon, który zaskoczony za wibrował i przesadzając z tym właśnie dźwiękiem, pękł. Taka wersje przedstawiłam rodzicom, jakoby to sam smartfon był sobie winny. Śniadanie zjadłam w biegu.
- Molly szybciej!
- Biegnę przecież.
Ostatni raz wbiegłam do pokoju. Chwyciłam leżące na biurku słuchawki i zamknęłam drzwi. Kotu zebrało się chyba na wspomnienia, bo strasznie łasił się przy nodze. Zbiegłam po drewnianych schodach i w locie przytuliłam mamę, która mówiła coś w stylu " Kochanie trzymaj się, dzwoń często, tu zawsze dom będzie dla ciebie otwarty ". Wyobraźcie sobie wasz pierwszy wyjazd z klasą na jakaś tygodniowa wycieczkę i pomnóżcie razy 5. Taki wynik stanowił zatroskanie mojej rodzicielki. Ojciec natomiast nadal krzyczał jak katarynka te same wyrazy :
- Molly szybciej! 
- Molly szybciej! 
- Molly szybciej! 
Zaczęła boleć mnie od tego głowa. Przekroczyłam próg mojego żółtego w słońcu domu. To miał być kolejny duży krok w moim życiu. Musiałam zapomnieć o przeszłości aby budować przyszłość, która nie wiadomo ile potrwa. Z takim postanowieniem przynajmniej wychodziłam. Zatrzasnęłam drzwi i zapięłam pas. Miałam całe 2h na przemyślenia. Wiatr owiewał mi włosy przez otwarte okno.
- Tato, co ja właściwie mam robić w życiu?
- Żyć kochanie - po namyśle - I  spełniać marzenia z dzieciństwa, bo tylko one są prawdziwe. Kiedy dorastamy tracimy je wszystkie poprzez wpływ świata i stajemy się zagubieni.
Włożyłam w uszy słuchawki i podgłośniłam muzykę. Najpierw to muszę zająć się naprawieniem relacji z siostrą. W końcu u niej będę mieszkać.

środa, 20 maja 2015

Rozdział V

   Zastanawialiście się kiedyś jak lecą dni ludziom po tragediach życiowych? Jak radzi sobie rodzina po tajfunie czy tornadzie? Przecież codziennie ktoś umiera. W życiu pojawia się ból a człowiek i tak daje sobie z tym radę. Co więcej podnosi się na tyle, że osiąga więcej niż ktoś kto podąża za rutyną. Śmierć Olivera była dla mnie największym z możliwych kataklizmów. W trzy dni po pogrzebie w moim domu nie było już Doriana. Nie żeby mnie to dziwiło. Zaczęłam uciekać o późnych porach z domu, pić w świetle szyldów od sklepów i włóczyć się to tu to tam. Miałam gdzieś moje dawne marzenia. Kiedy przyszłam do domu z amfą mama nie wytrzymała. Szczerze to ją tylko przyniosłam, bo zawsze byłam ułożona i szczególnie nie wiedziałam co się z nią robi.
   Siedziałam jak zawsze zamknięta w pokoju z papierosem w ręce. Paliłam go tylko po to żeby palić. Robiłam wszystko tylko po to żeby robić. Nic nie miało smaku, wartości, sensu. Bardzo trudno jest odbić się od dna bez motywacji.
 W pokoju obok toczyła się rozmowa na mój temat. Rodzice wrzeszczeli na siebie, mama płakała. Codziennie było tak samo.
- Cholera, zamknijcie się wreszcie! Nigdy już nie będę tą pieprzoną nastolatka jaką byłam!
Mama osłupiała. Odwróciłam się na pięcie i weszłam z powrotem do pokoju. Ojciec w tle jeszcze coś krzyczał, że niby nie tak mnie wychowywał, że mam wrócić natychmiast i inne bzdety. Włączyłam na maksa muzykę i trzasnęłam drzwiami. Nastąpił ogromny huk.
W pierwszym momencie myślałam, że to w mojej głowie, ale nagle poczułam przenikliwy ból. Upadłam na podłogę a razem ze mną pamiątki, pamiętnik i masa książek. Przyznaje, jeszcze nigdy nie trzaskałam tak mocno drzwiami. Leżałam chwile zwinięta, przyciskając do siebie z całych sił nogę. Ał. Rozsypane kartki walały się po pokoju. Zaczęłam je zbierać. Na niektórych były jakieś bazgroły, natomiast inne przedstawiały zapisy z mojego pamiętnika. Usiadłam i przeczytałam pierwszy: " Oliver jest taki przystojny , kiedyś będzie mój " , " Amber przyniosła mi ciastka do szkoły " , " Pani Weison powiedziała, że mam ogromny talent aktorski. Cały dzień czułam jak ktoś mnie śledzi " , " Nie rozumiem czemu Oliver przyjaźni się z Dorianem " i wiele innych wpisów sprzed kilku lat które teraz były nawet zabawne. Chciałam już wszystko wrzucić do kosza kiedy zauważyłam skrawek papieru pod biurkiem. Zaczęłam się siłować. Odwróciłam go i przeczytałam notkę od Olivera napisaną jakieś dwa miesiące wcześniej " Tak bardzo Cie kocham, że znienawidzę cię jak się poddasz ". Dotyczyło to mojego castingu na który nie poszłam.
Nagle poczułam ukłucie w sercu. To było to! Dostałam kopa od życia. Bezradna poczułam chęć przeproszenia mamy i taty. W końcu nie byli niczemu winni. Moja chęć samo wyżycia była egoistyczna. Otworzyłam drzwi i po cichu zeszłam na dół. Siedzieli razem na kanapie oglądając film. Kiedy tylko mnie zobaczyli przeszłam do działania.
- Przepraszam. - spuściłam  głowę.
 Niczym dwulatka wgramoliłam się pomiędzy nich a oni mnie przytulili. Siedzieliśmy tak przez pewien czas oglądając SpongeBob`a. W końcu tata przerwał cisze:
- Mieliśmy powiedzieć Ci szybciej, ale nie byłaś dostępna. Podjęliśmy z mamą decyzję, że pojedziesz do Kimeny do New Ground.
Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Okey, może i warto byłoby zmienić w tej sytuacji środowisko. Ale dlaczego tak daleko? I dlaczego do siostry którą widziałam w zeszłym roku na święta, w dodatku przez skype, kiedy rozmawiała z tata o firmie.
- Właściwie nic cię tu nie trzyma - ciągnął dalej - Rozmawiałem już z Kimy i się zgodziła. Tyle, że wyjechać musisz już za dwa dni, bo później ona musi pozałatwiać swoje sprawy.
- Ta , ona zawsze ma " swoje " sprawy.
- Nie bądź złośliwa, proszę Cię - wtrąciła mama
- Po za tym powinnaś skończyć już z tą żałobą i iść się umyć, bo śmierdzisz papierosami - dodał tata
- Nie przesadzajcie tak!Okey?
- Nie przesadzamy- powiedzieli prawie równocześnie.
Mimo ciągłej złości w środku to co zobaczyłam w lustrze odebrało mi mowę. Miałam nieład na głowie, dwie różne skarpetki , koszulkę noszoną już z tydzień, spodnie przybrudzone papierosami i podkrążone oczy. Wyglądałam jak naprawdę dobrze ucharakteryzowana postać z horroru. Spojrzałam na rodziców.
- No już idę.
Przewróciłam oczami i weszłam do toalety na porządny prysznic.

piątek, 8 maja 2015

Rozdział IV

- Odbierz, błagam.
Ściskałam telefon w dłoni. Przez łzy nie widziałam świata. Poddałam się. Opadłam na łóżko i z trudem próbowałam powstrzymać fale napadów bólu. Do tego wszystkiego miałam okropne wyrzuty sumienia. Dlaczego nie powiedziałam mu wczoraj, że mu wybaczam? Czy kiedy pisał mi ostatniego sms'a już miał przed oczami śmierć?

" Dobranoc Molly. Kupiłem Ci czekoladki, do jutra :* "
Znałam tą treść na pamięć. Nie potrafię opisać słowami tego co czułam. Tak szczerze go kochałam. W sercu czułam nadzieję, że za chwile zadzwoni dzwonek do drzwi a w progu stanie on we własnej osobie. Pragnęłam tylko znów go zobaczyć. Czy to tak wiele? Nie poszłam do szkoły. Olałam wszystko i wszystkich. Po południu kiedy zaczęłam szukać jakiegoś wytłumaczenia myśli skierowały mnie do Doriana. Tylko on wydawał się najrozsądniejszym planem na poprawę samopoczucia. Wciągnęłam wytarte jeansy. Koszulkę nocną tylko poprawiłam dłońmi. Zarzuciłam za dużą na mnie bluzę Olivera i wybiegłam z domu.
W takich momentach świat się wali. Mózg odłącza się od reszty a całym ciałem kieruje zranione serce. Biegłam na oślep. Przepychałam się przez tłum. Zakryłam oczy przed rażącym światłem. Nagle poczułam rękę na ramieniu.
- Ostrożnie! -warknął.
Stałam na krawężniku a chłopak, który mnie uratował był blady z przerażenia. O krok za daleko i mogłabym znajdować się w dużo poważniejszym stanie. Odburknęłam coś krótko. Miałam w zamiarze ruszyć dalej, ale on wciąż trzymał moją rękę.
- O co ci chodzi?
- Wydajesz się być niezrównoważona psychicznie, albo to twój najgorszy dzień. Mimo wszystko to co robisz nie jest rozsądne.
Popatrzył jakby chciał na mnie wymusić jakieś zdanie.
- Aaa! Było trzeba od razu powiedzieć, że mam ci podziękować, b o h a t e r z e.
Chłopak zmieszał się i uwolnił mnie od uścisku jego dłoni. Zauważyłam lekki rumieniec na jego twarzy. Szybko się odwrócił.
- Właściwie dlaczego chciało ci się mnie ratować?
- Bo tak - rzucił przez ramię.
Poprawił swoją torbę sportową i równie szybko jak się pojawił, tak zniknął wśród tłumu przechodniów. Jego słowa nic dla mnie nie znaczyły a jednak zabolały. Nie miałam czasu na tanie podrywy. Jeszcze chwila i zwariuję. Jeśli Oliver nadal żyje i mnie potrzebuje to może warto jeszcze chwile pożyć. Resztę drogi przeszłam ostrożnie na ile się dało.
Obdrapane schody kamienicy przytłaczały mnie ponurym wyglądem. Ściany były zimne i popisane. Pod czternastką mieszkał Dorian. Każdy zawsze mógł tam wejść ponieważ stare, skrzypiące drzwi nie domykały się. Wchodząc tam czuło się jeszcze większy smutek niż na klatce. Pod nogami skrzypiało szkło po piwie. Stolik leżał przewrócony w kącie. Sterta gazet, butelki, butelki i jeszcze raz butelki.  Gdybym była tu pierwszy raz żyłabym w pełnym przekonaniu, że jest to opuszczone mieszkanie, w którym zadomowili się bezdomni. Skręciłam i weszłam do jego pokoju. Było pusto. Zazwyczaj siedział skulony na łóżku i remiksował kawałki utworów na imprezę. Czułam jego obecność. Otworzyłam kolejne drzwi. Poczułam zapach stęchlizny. Nic. Natychmiast je zamknęłam. Kolejne. Cisza. Wszystko było na swoim miejscu. Stary wazon z wiecznie pustym miejscem.
Przed śmiercią jego mamy dom znajdował się w lepszej kondycji. Zawsze witała wszystkich promiennym uśmiechem. Starała się by firany były śnieżnobiałe, blat wytarty a kawa w dzbanku zawsze gorąca. Wkładała w to bardzo dużo serca. Bez niej mieszkanie umierało wraz z domownikami.
 Zaczęłam się bać. Gdzie on do cholery jest? Ostatnie pomieszczenie to toaleta. O nie, nie. Że niby mam tam wejść? Zapukałam. Chwila ciszy. Nagle coś się rozbiło. Na dźwięk szkła odskoczyłam jak poparzona. Nie miałam pewności czy jest tam on czy może jakiś zbir, złodziej, morderca albo jego pijany ojciec. Wypuściłam powietrze z nozdrzy i nacisnęłam na klamkę. Raz kozie śmierć. Widok jaki zobaczyłam był jeszcze gorszy niż przypuszczane teorie. Chłopak upadł tak nisko, że zamierzał popełnić samobójstwo. Tak, SAMOBÓJSTWO! Nie mogłam na to pozwolić.
- Błagam cię Dorian to niczego nie zmieni, uwierz. Wiem że cierpisz ja też ...
Przerwałam ale cały czas obserwowałam jego ruchy. Ręce trzęsły mi się z przerażenia. W takich momentach przydaje się zachowanie zimnej krwi.
- Gdy...gdybym , gdybym...
Mamrotał. Wyczułam, że był nieźle zalany. Zazwyczaj starał się unikać tego świństwa by nie popaść w uzależnienie jak ojciec.
- On jedyny mi pomagał! ZAWSZE! - wrzasnął.
Skuliłam się i na kolanach podchodziłam coraz bliżej. Szkło porozcinało mi w paru miejscach nogi. Starałam przesuwać się tak aby nie robić nic gwałtownie. Tylko spokojnie.
- Teraz ja cie potrzebuje. Odłóż to błagam. 
- Do cholery, Dorian! Nie słyszysz?!
Dalej mamrotał i wierzgał się na wszystkie strony. Serce biło mi jak oszalałe. Byłam na tyle blisko by podjąć decyzję. Teraz albo nigdy! Wiem, że prawdziwy Dorian przy zdrowych zmysłach nigdy nie targnąłby się na swoje życie.
W tej sekundzie rzuciłam się na niego a pistolet wystrzelił gdzieś w bok. Dorian nie stawiał oporu więc dość sprawie wyjęłam mu ją z dłoni i rzuciłam gdzieś daleko w przedpokój. Przytuliłam go bardzo mocno. Czułam jego serce, które biło jeszcze szybciej niż moje. Starałam się go zrozumieć. Oliver był mu bardzo bliskim kumplem. Nawet ja nie chciałabym przebywać teraz sama w dodatku w takim mieszkaniu. Głaskałam dłońmi jego plecy. Uspokoił się trochę więc wyjęłam z kieszeni telefon. Miałam dziesięć nieodebranych połączeń od mamy. Musiałam wracać. Ta decyzja dużo mnie kosztowała, ale postanowiłam zrobić to mimo wszystko dla Olivera. Nie zniosłabym myśli, że zostawiłam człowieka, który kilka minut po moim wyjściu zabierze się za kolejną próbę samobójczą. Dwie martwe osoby jednego tygodnia to za dużo jak na moje małe, obolałe serce.
- Dorian idziesz ze mną. Wstawaj!




środa, 6 maja 2015

Rozdział III




 Obudziłam się z uśmiechem na twarzy. Zapowiadał się dobry dzień. Z samego rana odczytałam sms`a od Olivera. Pisał, że kupił mi moje ulubione czekoladki. Wiedział jak bardzo kocham być rozpieszczana. Zawsze siadaliśmy na plaży i czekaliśmy na zachód słońca. W tym czasie testowaliśmy słodycze. Nawet te najgorsze.
Teraz leżałam na łóżku wśród tysiąca puchatych poduszek z telefonem w dłoni przeglądając nasze zdjęcia. Na jednym mam minę potwora z przerażenia, gdyż w moje urodziny Oliver wpadł na pomysł bandżi. Skok w jego objęciach był nieziemski! Na kolejnym mamy usta pełne pianek i szczerzymy się niczym kot z Alicji w krainie czarów. Jeszcze inne przypominają mi o romantycznej kolacji nad stawem, w świetle księżyca i świec na pomoście. Wszystko co jedliśmy było przygotowane przez niego. Był nie tylko świetnym kucharzem, ale też fotografem. Moja ulubiona fotka była jednak zrobiona przez kogoś innego. Kiedy mój chłopak kleknął przede mną z bukietem białych róż i małym, delikatnym pierścionkiem nieskończoności, jego kumpel zrobił zdjęcie. Pewnie myślicie, że się oświadczył. Nic bardziej mylnego. Tego dnia wyznał po raz pierwszy jak bardzo mnie kocha i pragnie spędzić ze mną wieczność. Szczerze wszystkie dziewczyny mi zazdrościły, bo ich wybrańcy o bycie razem pytali na facebooku : " Chcesz być moją dziewczyną ?" albo wcale nie pytali tylko uznawali, że byli razem i już.
Zeszłam w samej koszuli na dół do kuchni po ciepłe kakałko. Tata siedział w garniturze i przeglądał w tablecie wiadomości. Za niecałe 15 minut ruszał na zmianę do pracy. Spojrzał na chwilę na mnie i uśmiechnął się pod nosem.
- Zakochana.
- Tato! - usiadłam przy stole. - Oliver wczoraj jechał do swojej mamy . Powiem mu dziś jak się spotkamy,  że mu wybaczam ten jeden pocałunek z Amber. Mówiąc szczerze nie potrafię się na niego gniewać.
Mój tata zbladł.
- Oj tato! Przecież Ci opowiadałam o tym wczoraj. Czemu masz taką minę?
Jego oczy utkwione były ostro we mnie. Wyglądał jakby bił się z myślami. Nie spodziewałam się po nim takiej reakcji. Bardzo lubił Olivera, więc w czym był problem?
- Jeśli chodzi o Amber to rozdział zamknięty. Nigdy nie była ze mną szczera a z Olivera nie zrezygnuje! - oburzona, prawie wrzasnęłam.
- Molly - wydusił z siebie moje imię. To już sukces.
- Nie wiem jak ci to powiedzieć.
- Wal śmiało, tato!
- Wczoraj na krajowej  34 był wypadek - wziął głęboki wdech.- Śmiertelny.
- I co z tego? Pokaż mi ten tablet.
Ożywiłam się. Szybkim ruchem przeczytałam notatkę prasową: " (...) w godzinach wieczornych zginął osiemnastolatek. Samochód został doszczętnie zniszczony. Przyczyny wypadku nadal są badane jednak ze wstępnych informacji wynika, że pojazd uderzył z ogromną siłą (...)" Brzmiało to bardziej jakbym czytała o obcej osobie. Dopiero po zobaczeniu zdjęć zmasakrowanego auta poczułam przenikający ból. Do oczu napłynęły mi łzy tak ciepłe jak krew, która toczyła się w moich żyłach.
- To jest jego...
- Molly - próbował ratować sytuację tata - Może to nie jest o nim.
Wybiegłam jak najszybciej z kuchni do pokoju. Chwyciłam telefon i wybrałam numer Olivera. No dalej odbierz. Przecież żyjesz, tak? Proszę. Żyj.
Telefon milczał.




wtorek, 5 maja 2015

Rozdział II

Pogoda była fatalna. Błotniste kałuże rozciągnęły się po całej szerokości chodnika. Trawa straciła swoją zieloną barwę. Zniecierpliwieni kierowcy trąbili na siebie z niespotykanym gniewem, a szare gołębie pochowały swoje ciekawskie główki pod dachem dużego centrum handlowego. Moje brązowe loki wirowały przy każdym podmuchu wiatru. Na szczęście nie padało, ale pojawiające się chmury na horyzoncie symbolizowały zmianę pogody.
- To nie jest dobra pora na lody, ale wyszłam żeby...
Tu przerwał mi głośnym westchnięciem. Popatrzyłam na niego a on na mnie. Było w nim coś co dało mi siłę na wysłuchanie jego wersji wydarzeń. Przystanął i położył swoją ciepłą dłoń na moim policzku. Delikatnie muskał moją twarz palcem. Spuściłam wzrok i zaczęłam przyglądać się starym trampkom. Nastąpiło długie milczenie.
- Byłem pijany.
To mnie nawet rozbawiło. Zauważyliście, że faceci kiedy robią głupstwa zwalają na alkohol. Czasem to nawet prawda, ale zawsze przyczyna jest jedna. Gdyby tak ok. 10 tysięcy lat temu ludzie nie zaczęliby eksperymentów z fermentacją winogron, daktyli, fig i tym podobnych, to mój chłopak wczoraj byłby trzeźwym człowiekiem i nie popełniłby życiowego błędu tym samym nie raniąc moich uczuć. Byliśmy ze sobą już rok i nie chciałam z niego rezygnować, tylko dlatego, że nie był sobą. Owszem, nie potrafiłam również tak szybko o wszystkim zapomnieć.
- Tak, zwalmy na piwo. Mogę wiedzieć chociaż jakie?
- Nie było mowy o piwie. To była wódka.
- No to zaszalałeś!  Pewnie Amber cię poczęstowała - nie mogłam powstrzymać się od tej ciętej riposty. Oliver był nieugięty. Zacisnął zęby i kontynuował.
- Pamiętasz środę ? Jak powiedziałaś, że już mnie nie kochasz jak kiedyś. Kiedy nie chciałaś mi powiedzieć dlaczego jesteś smutna? Czułem się zraniony. Nie mówisz mi wielu rzeczy. Nie zamierzałem jednak odpuścić. Poszedłem do kumpla. Dorian akurat pił. Znasz jego sytuację. W domu się nie przelewa. Dziewczyna go zostawiła, matka umarła na raka ...
Powiedzmy że już gdzieś w tej części jego wypowiedzi przestałam słuchać. No, bo co? Znałam Doriana na wylot. Zresztą kto nie znał. Kiedyś za nim nie przepadałam, ale odkąd byłam z Oliverem wszystko się zmieniło. Całe moje życie stało się bardziej kolorowe, radosne, przez co poznałam paru nowych ludzi oraz byłam bardziej tolerancyjna. Mój chłopak bardzo mnie zmienił. Był ideałem. Natomiast Dorian to przystojniak z problemami.
- Słuchasz?
Głupie pytanie. Oczywiście, że nie.
- Znam Doriana.
- Przecież tłumaczę Ci tą sytuację. Ygh, Molly. Dotrzymywałem przyjacielowi towarzystwa, a  że ty wyprowadziłaś mnie z równowagi, również sięgnąłem po alkohol. Zaczęliśmy o tobie rozmawiać i Dorian powiedział, że pewnie pokłóciłaś się z Amber. Więc pijany wystartowałem do niej. Myślałem, że będę bohaterem czy coś w tym rodzaju. Chciałem ci pomóc. Najpierw dowiedzieć się czy to na pewno ona jest przyczyną twojego smutku. Chociaż byłem pewien, że to Amber, bo ciągle robi ci jakieś wyrzuty. Ona oczywiście to wykorzystała.
Chłopak bohater. No naprawdę popisał się.
- Co za żmija!
- Naprawę, bardzo Cię kocham.
Spojrzał mi głęboko w oczy. Tak bardzo starał się odzyskać moje zaufanie a ja opanować nad sobą.
- Jak było?
- Ale z czym?
- No jak ona całuje? Lepiej ode mnie?
- Oh, daj spokój!
- No opowiedz.
Przygryzłam wargi.
- Wszedłem, zacząłem ją oskarżać i się awanturować. - zaczął oschle. - Amber dobrze wiedziała, że przyjdziesz. Celowo zostawiła uchylone drzwi  żebyś nie dzwoniła. Zaczęła dobierać się do mnie a ja nagle zrozumiałem co się dzieje. Pochyliła się nade mną, rozpięła koszulę jak tania dziwka i pocałowała w momencie kiedy ty stałaś już w drzwiach. Za późno zareagowałem i tak bardzo cię zraniłem.
- Podobało ci się prawda? Lubisz takie ostre! - te słowa zabolały. Odwróciłam twarz aby nie widział moich łez. Wspomnienie z tego piekielnego dnia wróciło. Miałam tą scenę przed oczami. Ich obydwu. Amber dotykającą mój największy skarb. Podszedł do mnie bliżej i objął umięśnionymi ramionami. Pochylił głowę i wyszeptał:
- Tak bardzo Cię kocham. Przepraszam. Cholernie przepraszam. Musisz mi uwierzyć.
Ten dzień zdawał się nie mieć końca. Słowa "kocham cię" traciły swój urok. Byłam wściekła, że wypowiada je tak często. Nasz codzienny limit dziś osiągnął rekord. Staliśmy tak z kilka minut. Napajaliśmy się błogą ciszą i rytmicznym biciem naszych serc. Zrobiło się chłodniej. Ktoś tu mówił o lodach? W tej chwili marzyłam o kocyku i kakao.
- Kocham Cię.
Zaraz go zamorduję. Które to już z kolei?
Odwróciłam się i spojrzałam w jego błękitne oczy. Był tak przystojny. Był MÓJ. Boże, co się ze mną dzieje. Co on ze mną robi.
- Może ci wybaczę.
Przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Nie miałam nic przeciwko. Mimo, że nadal byłam dla Olivera chłodna on traktował mnie jakbym kochała go jak dawniej. Nie chciał mnie stracić i wiedział, że potrzebuje czasu.
- Dziś wieczorem jadę do mamy. Rozchorowała się. Pojedziesz ze mną ?
- Nie przesadzaj. Jeszcze ci nie wybaczyłam.
Odprowadził mnie pod same drzwi. Widziałam jak ciężko było mu puszczać moją rękę. Chciałam aby został przy mnie. Nie potrafię, być na niego długo zła. Jedno jego spojrzenie i chwieję się pode mną ziemia.
- Może... - usłyszałam własne słowa. - Zostałbyś ze mną?
- Molciu wiesz, że muszę jechać.
- Okey, jedź! - wbiegłam po schodach i zamknęłam drzwi.


[+/-]

Rozdział VII

[+/-]

Rozdział VI

[+/-]

Rozdział V

[+/-]

Rozdział IV

[+/-]

Rozdział III

[+/-]

Rozdział II

Elegant Rose - Move